Nie przypuszczałam, że dzięki Niemu moje życie może się tak dogłębnie zmienić.
Jeszcze niecałe trzy lata temu zamykałam się w swoim pokoju i przykładając poduszkę do mojej twarzy, płakałam.
Wtedy byłam w stu procentach przekonana, że ktoś rzucił na mnie fatum i nie mam nawet szans na przetrwanie.
Miłość nigdy nie była mi bliska. Josh potrafił dogłębnie mnie zniszczyć, sprawić że zacznę mieć w swoim życiu ogromne problemy. Czasami aż myślałam o śmierci, myślałam jak Hamlet, że śmierć pozbawiłaby mnie jakichkolwiek problemów, cierpień..
Kiedy byłam już u swojego kresu, pojawił się przy mnie Aaron. Od razu wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Ten zakręcony dzień w Nandos' kiedy na siebie wpadliśmy i te jego brązowe tęczówki, które jeszcze bardziej mną zawirowały..- bezcenne!
Jego bliskość i uczucia pozwoliły mi się odbudować i stać się lepszą osobą. Kochałam, kiedy mówił do mnie swoim zachrypniętym, męskim głosem, kiedy mnie całował i pokazywał jaki świat może być piękny.
Gdyby nie on, pewnie już dawno leżałabym zakopana w ziemi na cmentarzu, znajdującym się blisko mojego mieszkania.
Życie mogę zawdzięczać tylko i wyłącznie jemu..
***
Od Autora:
Epilog nie jest najwyższych lotów, ale nie mogłam zdobyć się na to, by napisać coś lepszego.
Dziękowałam Wam w poprzednim odcinku za Wasze komentarza, ale nic się nie stanie jeśli podziękuję Wam jeszcze raz <3
Byłyście dla mnie otuchą i to dzięki Wam dokończyłam tego bloga!
Trochę smutno, że to jest już koniec, bo bardzo przywiązałam się do perypetii Kate i Aarona ;<
Jednak zaczęłam już nowy blog, który mam nadzieję, będzie tak samo dla mnie ważny jak ten.
Chcę dodać, że o nowych odcinkach powiadamiajcie mnie na nowym blogu, gdyż tam będę wchodzić regularnie.
ZAPRASZAM!
YEUX MAGNIFIQUES
Rozdział 8.
Chciałam jeszcze przez kilka dni zostać w Londynie. Strasznie stęskniłam się za moimi przyjaciółmi, a każda chwila z nimi spędzona mocno wpływała na moje życie. Dosłownie po kilku godzinach mogłam poczuć zmiany w moim funkcjonowaniu!
Pragnęłam życia i prowadzenia własnej wędrówki życiowej właśnie w tym mieście. Kompletnie nie obchodził mnie fakt, że ciągle spotykałabym Ramsey'a i opuściłabym studia jak i moją przyjaciółkę, z którą teraz mieszkam. Liczyło się jedynie to, że miałam w tym środowisku wielu przyjaciół, którzy byliby cały czas przy mnie, a ja przy nich, dopełnialibyśmy się i tworzyli wprost wspaniałą, najlepszą paczkę na świecie!
- Nie bij mnie.., ale zabukowałam Ci bilet na koncert Coldplaya.- Zaśmiała się Alice.
Myślała, że ją zabiję, a było wprost przeciwnie!
Wskoczyłam na jej kolana i mocno przycisnęłam do siebie. Coldplay był wspaniałym zespołem, aż nie mogłam uwierzyć w to, że dziewczyna postarała się o bilet także dla mnie!
Ucałowałam lekko jej policzek i znowu do siebie przytuliłam.
- Tylko, że będziesz musiała zostać przez kilka kolejnych dni u mnie.- Wbiła mi palec w żebro.
Z tym już był lekki problem. Niedługo zaczynają się studia, a ja muszę mieć wszystko przygotowane. Wprawdzie na uniwersytecie miałam już pozałatwianie najszczególniejsze sprawy, więc nie musiałam się nimi przejmować, a drobne rzeczy postaram się załatwić od razu po powrocie. Jeśli wrócę po koncercie do York, to powinnam się wyrobić.
- Może nie będę miała aż tak wielkich problemów, jeśli przedłużę sobie u Ciebie wizytę.- Posłałam jej ciepły uśmiech.
Przybiłyśmy na koniec piątkę, gdyż obie, jak byłyśmy małe, marzyłyśmy o koncercie tego zespołu, a właśnie teraz nasze marzenie się spełniało!
Wyciągnęłam same pozytywy dłuższego pobytu w stolicy. Mogłam praktycznie w każdej porze spotkać się z chłopakami, a dzisiaj wieczorem zagościć na ich meczu!
Niezmiernie cieszyłam się z tego powodu, ponieważ już dawno oglądałam jakieś ich spotkanie z trybun. Zwykle oglądałam je w TV, a ostatnio byłam tak pochłonięta swoją pracą i załatwianiem różnych spraw, że kompletnie nie miałam czasu na to lub po prostu nie wystarczało mi sił, by móc kibicować swojej ulubionej drużynie, którą oczywiście jest Arsenal. Wiązały się z tym emocje, a wtedy to już całkiem bym bezsilnie opadła na poduszkę.
Zadzwoniłam do chłopaków, by zapytać się czy mają jakiś bilet na zbyciu. Oczywiście jak to Kanonierzy, zaczęli wydzierać się przez słuchawkę, że jestem najwspanialszą osobą na świecie i cholernie cieszą się na mój dłuższy pobyt tutaj. Ja też się cieszyłam i to ogromnie, nie ukrywam tego!
Całe szczęście The Ox miał jeden bilet, gdyż ktoś z jego rodziny rozmyślił się dzień przed spotkaniem i nie zagości dzisiaj na The Emirates, oczywiście mi to odpowiadało. Miałam przynajmniej wejście na lożę dla Vip'ów, skąd idealnie widać poczynania chłopaków.
Nie pozostaje mi nic innego, niż przebrać się i ruszyć z klubową koszulką na plecach, pod stadion, co robiłam dosłownie co tydzień kilka miesięcy temu.
***
Chciałam wziąć ze sobą Alice, jednak nie miałam dla niej biletu. Sama nie chciałam iść, lecz zapewne któraś z dziewczyn Kanonierów powinna być na dzisiejszym meczu, więc przypuszczam, iż nie będę jedyna.
Wyciągnęłam z mojej starej szafy klubową koszulkę Arsenalu. Nie miałam oczywiście innej, poza jedną z nazwiskiem Aarona, mimo wszystko nałożyłam ją.
Moja przyjaciółka była bardzo zdziwiona, kiedy zobaczyła mnie przed lustrem, uśmiechającą się do siebie.
Dostałam przypływu radości, kiedy stałam tak i podziwiałam swoje odbicie, wtedy przypomniałam sobie, jak co tydzień zakładałam ten t-shirt i wyruszałam na The Emirates.
Czułam się dosłownie tak samo jak kilka miesięcy temu,ba! Nawet i lepiej! Za bardzo stęskniłam się za moją drużyną, a tęsknota jeszcze bardziej spaja ze sobą ludzi i daje upust emocjom, dlatego czułam, że dzisiaj będzie niesamowity mecz.
Alice podwiozła mnie pod obiekt i po chwili stwierdziła, że pójdzie do baru obok stadionu, by tam obejrzeć mecz z innymi kibicami, którzy nie mogli dostać się na dzisiejsze spotkanie.
Uścisnęłam ją na pożegnanie i udałam się do wejścia, gdzie praktycznie każdy mnie rozpoznał.
Ochroniarze nawet mnie nie sprawdzali, gdyż wiedzieli, że jestem bliska Kanonierom i nie wniosę nic niebezpiecznego na trybuny.
Skierowałam się prosto do loży dla Vipów. Od razu rozpoznałam uśmiechającą się do mnie dziewczynę.
- Melanie!- Krzyknęłam uradowana, a po chwili obie złączyłyśmy się w długim uścisku.
- I czego nic nie mówiłaś, że jesteś w Londynie?- Pociągnęła mnie za kosmyk włosów.
- Myślałam, że Theo Ci mówił. Spotkaliśmy się wczoraj na treningu.- Usiadłyśmy na naszych miejscach.
Oczywiście Walcott, jak to Walcott nic nigdy nie powie.
Przez krótką chwilę rozmawiałyśmy o moich powodach przybycia tutaj, a później usłyszeliśmy wszyscy gwizdek, oznajmiający początek pierwszej połowy spotkania.
Przyznam, że emocje były takie same, jak podczas mojej pierwszej wizyty na The Emirates.
Klubowe piosenki można było usłyszeć dosłownie w każdej części stadionu, a ja, jako wierna fanka moich przyjaciół śpiewałam jak oszalała, z emocjami wymawiając każde kolejne słowa.
Ramsey nie grał w dzisiejszym spotkaniu, siedział na ławce rezerwowych. Dla mnie to i lepiej.. nie chciałam, by mnie zobaczył, chociaż z ławki jest to bardziej możliwe, gdyż siedziałam tuż jedną lożę za nim. No nic może nie wykraczę moich słów.
Czasem aż się bałam, że usłyszy moje imię, bo Mel co kilka minut potrafiła krzyczeć do mnie, że Kanonierzy zmarnowali piękne sytuacje, jednak fani tak głośno dopingowali chłopaków, że nie było nawet szans, by w jakikolwiek sposób dowiedział się podczas meczu, że jestem na The Emirates.
Pierwsza połowa dobiegała do końca. Derby Londynu, szczególnie te z Chelsea wywoływały presję na graczach jak i fanach. Obie drużyny prezentowały wprost idealną, zasłużoną na zwycięstwo grę, lecz tylko jedna z nich mogła zejść do szatni z 3 punktami.
Oba zespoły miały równą szansę, by wygrać dzisiaj. Druga połowa będzie zapewne o wiele lepsza niż ta pierwsza, a końcowe 15 minut na pewno zapamiętamy przez dłuższą część swojego życia. Nie wspominałam tego nigdy, ale ostatnie minuty meczów Kanonierów są tak szalone, aż się nie chce wierzyć, że taka gra jest w ogóle możliwa!
Pierwsza połowa dobiegła końca, więc wyszłyśmy z dziewczyną Theo do bufetu, znajdującego się w środku stadionu, zawsze zaszywałyśmy się tam podczas przerwy, by trochę ochłonąć, wypić gorącą czekoladę, która tutaj była wprost znakomita i nabrać sił na drugą, dobrze zapowiadającą się połowę.
W międzyczasie pisałam z Alice, która śledziła poczynania naszych chłopców w kafejce obok oraz spotkałam wielu kumpli ze stadionu, z którymi zawsze trzymałam dobry kontakt.
Pokochałam życie w północnym Londynie nie jedynie ze względu na to, że znalazłam chłopaka i wspaniałych przyjaciół, ale także dlatego, gdyż dosłownie wszyscy mnie akceptowali, nawet te słodkie fanki Kanonierów, które za każdym razem potrafią obgadać wzdłuż i wszerz każdą z Wags.
Przez dłuższą część przerwy rozmawiałam ze starymi kumplami, a później wszyscy przenieśliśmy się na trybuny, gdyż za kilka minut miała rozpocząć się wyczekiwana przez nas druga połowa.
Wszyscy na nowo ożywieni, pełni energii zaczęliśmy dopingować naszych, śpiewając klubowe piosenki.
Bardzo wczułam się w tą atmosferę. Nie miałam nawet chęci, by wyjść stąd po zaciętych 90 minutach. Gdybym mogła, zostałabym nawet tutaj do końca mojego życia. The Emirates było dla mnie tak jakby drugim domem, a Kanonierzy to moja rodzina, z którą łączyło mnie dosłownie wszystko.
Minuty mijały dość szybko, a na telebimie cały czas widniał wynik 0:0. Fani Arsenalu jak i przeciwnej drużyny byli już nieco podenerwowani, nie dziwię się im. Sama miewałam chwile złości i wybuchałam niepohamowanym krzykiem.
Chelsea nigdy nie była prostym zawodnikiem, więc nie liczyłyśmy na łatwy mecz, lecz mimo wszystko w tych minutach często piłka trafia do siatki. W pewnym momencie poczułyśmy jak cała ta zacięta walka spowolniła swoje tempo. Piłkarze obydwu drużyn powoli już opadali ze zmęczenia, przydałyby się jakieś zmiany, które w pewnych granicach ożywiłyby to spotkanie.
Jak chciałam, tak też się stało.
Już po kilku minutach od mojego zdenerwowania Wenger postanowił odświeżyć nieco skład swojej drużyny. Na boisku pojawił się.. Aaron. Zobaczyłam go po raz pierwszy od kilku miesięcy. Nie zmienił się praktycznie wcale, jedynie miał inaczej ścięte włosy. Od tej chwili kompletnie nie mogłam się skupić. Byłam rozkojarzona, a wzrokiem wodziłam tylko po zawodniku z numerem '16' na plecach. Muszę się przyznać, że zaczynałam dostrzegać jak bardzo mi go brakowało, a te moje słówka, że go już nie kocham i nie chcę z nim być, były jednym wielkim kłamstwem. Gdybym powiedziała prawdę Kanonierom zapewne zrobiliby wszystko, by nas pogodzić, a ja tego nie chciałam. Nie chciałam, by ktoś starał się za mnie. Jeśli ja zdecydowałabym się na to, sama bym to zrobiła. Był tylko jeden problem, nie dysponowałam odpowiednią ilością śmiałości, by spojrzeć mu prosto w oczy i wytłumaczyć to moje dziecięce zachowanie.
Nie zasłużył na mnie.. Zachowałam się wprost jak jakaś młoda dziewczynka, irracjonalnie myśląca o życiu i poważnych sprawach.
Było tak wspaniale, wprost idealnie. Tworzyliśmy chyba najlepszy, zaraz po Mel i Theo związek, a głupi wyjazd i moje humorki to wszystko zniszczyły. Nie powinnam z tego robić aż tak poważnego problemu i zrywać z Walijczykiem. Oczywiście on też był winny, okłamał mnie, ale nie każdy jest przecież idealny. Wszystkim zdarzają się jakieś błędy i tak naprawdę nikt się od nich nie uchroni.
Przymknęłam na chwile powieki, by móc odlecieć ze wspomnieniami do tych czasów, kiedy razem z Ramseyem tworzyliśmy wspólną wędrówkę życiową, kiedy troszczył się o mnie i zapewniał, że będzie przy mnie zawsze i nikomu nie pozwoli mnie skrzywdzić. Był wtedy najukochańszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Dzięki niemu zapomniałam o patologicznych osobach z mojej szkoły, które wprost odcinały mnie od życia i uwierzyłam, że mam piękne wnętrze. Aaron za każdym razem powtarzał mi, że najpierw musimy zaakceptować swoją osobę, gdyż jeśli tego nie zrobimy, to wszystkich będziemy od siebie odizolowywać, miał rację. Pomagał mi odbudować relacje z innymi ludźmi, spowodował, że niewidzialna bariera, odpychająca wszystkich ode mnie zniknęła, a kiedy przyjechał do Sheffield, by błagać mnie o powrót do Londynu, dostrzegłam, że jest osoba, której na mnie zależy i mam dla kogo żyć..
Byłam tak zamyślona, że kompletnie straciłam poczucie czasu i przestałam reagować.
Mogłam myśleć racjonalnie, jeśli ktoś wypowiedziałby magiczne słowo, a raczej dwa: "Aaron Ramsey".
- Gooool!- Krzyknęła uradowana Melanie, chwytając moją rękę i unosząc ją do góry.
Przeraziłam się. Nie wiedziałam nawet o co chodzi, wybiła mnie z transu.
- Ramseeey!- Krzyknęła uradowana, a po chwili na wielkim ekranie ujrzałam twarz szczęśliwego Walijczyka.
Strzelił zwycięskiego gola w ostatniej minucie meczu..
Wyrwałam swoją dłoń z uścisku blondynki i jak najszybciej udałam się na schody, prowadzące prosto na murawę.
Tłok był niemiłosierny, gdyż właśnie zabrzmiał dzwonek kończący spotkanie i każdy kierował się do wyjścia, ja natomiast musiałam znaleźć się już teraz na stadionie.
Piłkarze Chelsea szybko zaszyli się w tunelu, prowadzącym do szatni, natomiast Kanonierzy przez kilka minut bili brawo fanom i cieszyli się z wygranej.
Wspominałam już kiedyś, że ochrona mnie kojarzyła i bez żadnych sprzeczek mogłam wbiec na wielkie boisko. Całe szczęście, że miałam tak dobre kontakty, gdyż cała trzęsłam się z emocji i nie wytrzymałabym chwili dłużej, czekając aż wszyscy zawodnicy wyjdą na parking.
Szybkim krokiem kierowałam się w stronę zawodników, szukając tego jednego..
Oczywiście wcześniej wpadłam jeszcze w uściski Alexa i Wojtka, którzy wprost unosili się do góry z przypływu radości. Zwycięstwo z Chelsea nie zdarza się często, więc nie dziwię im się.
Chcieli przyciągnąć mnie jeszcze na jakąś pogawędkę, ale nie miałam czasu, by zaprzątać sobie głowę jakimiś błahymi tematami, na które chcą ze mną rozmawiać, jeśli chodzi o mecz i wyrzucenie emocji, to zrobią to później. Kilka minut temu wyznaczyłam sobie bardzo ważne zadanie i właśnie dążyłam do tego, by je wykonać. Przeprosiłam Szczęsnego i pobiegłam w stronę piłkarza, którego szukałam.
Czułam jeszcze większy zastrzyk adrenaliny, a moje całe ciało drżało. Bałam wykonać się pierwszy krok, jednak nie mogłam teraz ot tak się poddać. Było za późno. Wyciągnęłam rękę, by chwycić jego dłoń. Zamknęłam oczy, myśląc, że jeśli je otworzę to znajdę się w swoim pokoju, na swoim łóżku, a ta cała historia okaże się tylko snem. Moje przekonania jednak były błędne.
Kiedy otworzyłam swoje powieki, ujrzałam jego sylwetkę, odwróconą do mnie twarzą.
Czułam, jak wbijał we mnie swój wzrok, który mnie paraliżował..
Czekałam na jego krok, jednak to ja powinnam go zrobić. Teraz to ja walczyłam o niego, nie on o mnie.
Przybliżyłam się do niego i z zawahaniem, lekko uścisnęłam jego dłoń. Mimo wszystko mój wzrok nadal spoczywał na zielonej trawie, gdyż nie mogłam zdobyć się na to, by spojrzeć w jego brązowe tęczówki, które zapewne teraz lśniły. Zawsze mieniły się tysiącami iskierek, kiedy był szczęśliwy lub podenerwowany.
Minęło już kilka minut od kiedy tak staliśmy bez ruchu, z każdą sekundą czułam coraz większe nerwy. Nie wiedziałam, czy mam iść dalej, czy cofnąć się i dać sobie spokój.
Nie odpowiadał nic, nawet jego dłoń się nie poruszyła. Chciałam już się pożegnać z myślami, że może uda mi się go odzyskać, kiedy właśnie w tym momencie mocniej uścisnął moją dłoń i przyciągnął do siebie.
Czułam się jak w raju, dosłownie. Chociaż zawiodłam się na sobie, bo to ja miałam wykonać te kroki, nie on.. Zresztą teraz to już nie ważne. Istniała iskierka nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży.
Ukradkiem spojrzałam na niego, a ten chwycił mój podbródek i uniósł lekko do góry, wymuszając ode mnie kontakt wzrokowy. Nie mogłam czekać chwili dłużej. Wbiłam w niego swe zielone tęczówki i pozwoliłam, by mną zawładną.
W moich oczach pojawiły się łzy, łzy szczęścia. Nie spodziewałam się, że tak od razu może wszystko się udać. Pod wpływem łez obraz zaczął całkowicie mi się rozmazywać. Widziałam jedynie jak zrobił lekki uśmiech, a cała drużyna skierowała swe oczy prosto na nas.
Poczułam jak dłonie brązowookiego oplatają mnie w talii i w tym samym czasie objęłam swoimi jego szyję.
Chciałam już szepnąć jakieś słowa do niego, lecz ten uniemożliwił mi to, składając na moich ustach długi, namiętny pocałunek.
Czułam jak moje serce szybko bije, jak tracę grunt pod nogami. Nie mogłam nawet nad sobą zapanować. Łzy ciekły mi po policzkach niczym jakieś strumyki, jednak nie zważałam na to, zachłannie oddawałam mu pocałunki, szepcząc pomiędzy nimi pojedyncze słowa. Nasze wargi złączyły się znów. Rozpoczęliśmy całkiem nowy rozdział w naszym życiu.
Trudno było mi uwierzyć w to wszystko. Nie spodziewałam się nawet, że będę w stanie coś takiego zrobić. Jestem z siebie dumna.
Usłyszeliśmy za sobą gwizdy Kanonierów i oklaski.
Wymusiłam się na lekki śmiech, choć wcale nie przychodził mi z łatwością. Zbyt bardzo przejęłam się tą sytuacją, że nadal nie mogłam powstrzymać łez szczęścia. Uspokoiłam się trochę, kiedy Ramsey przycisnął mnie do siebie i szepnął, że Mnie Kocha.
Teraz już nie musiałam się martwić. Utwierdził mnie w przekonaniu, że już nic nas nie rozłączy..
***
Od Autora:
Witajcie!
Ryczę, ryczę, właśnie ryczę. Nie spodziewałam się, że to będzie ostatni odcinek. Przed nami został tylko epilog, który postaram się opublikować niebawem.
Nie planowałam sobie nawet takiego zakończenia. Ostatni odcinek czekał już gotowy w folderze, jednak nie potrafiłam dokończyć tak historii, by móc go wpleść do opowiadania.
Bardzo Wam Dziękuję za to, że byłyście ze mną od samego początku i motywowałyście mnie do dalszego pisania. Gdyby nie Wy, pewnie już dawno straciłabym sens tworzenia tej historii i usunęła/zawiesiła bym tego bloga. Miewałam momenty, kiedy po prostu opadałam i nie dawałam rady, mimo wszystko zawsze odnajdywałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Mam wielki sentyment do tego bloga, dlatego też uroniłam z tego powodu kilka łez. Cenię Aarona, ale nie przypuszczałam, że spontaniczny pomysł stworzenia fanfiction z nim w roli głównej tak bardzo zawróci w mojej głowie.
Nie wiem czy stworzę jeszcze jakąś historię z jego udziałem, wszystko jest możliwe. Oczywiście, kiedy będę coś pisała, dam Wam znać.
Także, do epilogu!
Pozdrawiam, Kate ;**